Fabuła? XD
Byłam serio głodna... I zła... To w sumie się łączyło - pies głodny to pies zły, zwłaszcza taki w moim stanie psychofizycznym. No, ale wpierdzielenie tylu jagód i innych pierdół spowodowało, że przestałam być zła.
- Czułabym się świetnie, gdybym wiedziała, z czego się tak śmiejesz, kobieto... - odpowiedziałam ciut zgryźliwie. Minęła mi trochę huśtawka nastrojów. Chyba mój żołądek jest moim głównym wrogiem. Ale w sumie miałam ochotę na trochę pieszczot, czy czegoś...
Eius wbiła się na tyle niespodziewanie, że byłam delikatnie na początku ruchu, dzięki któremu miałam złapać Cassida za fraki. Jej interwencja dała mu pół sekundy - tyle tylko potrzebował, żeby uchylić się od mojej próby przyciągnięcia go.
- No dobra... - zgodziłam się. - Tylko musisz dać mi chwilkę... - dodałam, wstając z miejsca. Miałam zamiar zmyć z siebie kurz i inne pierdoły. Ruszyłam szybkim krokiem w kierunku najbliższego wodnego zbiornika. Okazało się nim małe jeziorko. Zdjęłam z siebie rzeczy i położyłam je na brzegu, po czym wskoczyłam do wody. Była zaskakująco przyjemna... Wykorzystując zwierzęce odruchy, zaczęłam płynąć nieco zmodyfikowanym psim stylem. Jak ja dawno nie pływałam...
Nagle moje ucho złapało jakiś bardzo niewyraźny dźwięk.
Obróciłam się. Ktoś stał na brzegu. Cassid...?
Nie, ten ktoś był znacznie wyższy od Cassa. Kurwa, łucznik!
Stał tuż koło moich ubrań i broni, więc, jakby to powiedzieć, miałam przejebane. Pytanie tylko, czy mnie wi...
Strzała przecięła skórę na mojej skroni.
WIDZI MNIE, KURWA!
Zanurkowałam najgłębiej jak się tylko dało. Na szczęście pod wodą też umiałam w miarę szybko pływać. Gorzej, że trochę krwawiłam... Trochę bardzo. Skurwiel, przeciął mi chyba tętnicę skroniową... Po chwili zaczęło mi brakować powietrza... Wiedziałam, że muszę się wynurzyć w bezpiecznym miejscu.
Wyszłam na brzeg w bardziej zalesionym miejscu. Łucznik dalej stał na swoim miejscu, ale nie miał prawa mnie widzieć. Gorzej trochę, że nawet pomimo tego, że trzymam ranę z całej siły, to i tak są spore szanse, że wykrwawię się na śmierć. Czy może być bardziej upokarzająca śmierć dla wojownika niż śmierć od takiej małej rany?.
Myśl, Cast, myśl...
Cass i reszta są jakieś kilkanaście minut drogi stąd... Wołanie ich nie ma najmniejszego sensu. Bieg z łucznikiem na karku to też chujowy pomysł... Trzeba zabić tego chuja i... potem się zobaczy. Z rany dalej sikało krwią... Zalepiłam ją delikatnie liściem babki lancetowatej, ale i tak dalej krew się lała jak cholera. No, ale może przeżyję trochę dłużej, czyż nie? Jestem goła, krwawię i jestem w ciąży, a do walki mam tylko pazury i zęby. Gość ma łuk i chyba miecz, do tego skórzaną zbroję. Atak na niego jest dla mnie jak wyrok śmierci. Co może pójść nie tak?
Stwierdziłam, że pierdolenie się z nim nie ma sensu, bo jeden nieuważny ruch i po mnie. Dlatego najlepiej zrobić jak pierwotne humanoidy - napierdalać do przodu i zabijać wszystko po drodze!
Zwiększyłam ciutkę masę mięśniową na nogach (na tyle tylko mogłam sobie pozwolić). Jednym susem wypadłam zza krzewów. Drugi, równie długi, dwumetrowy sus spowodował, że byłam w połowie drogi do tego chuja, a on jeszcze mnie nie zauważył. To się może udać!. Przy trzecim susie gość się obrócił. Zdążył tylko powiedzieć "O ku...", kiedy moja rozpędzona masa zwaliła go z nóg. Polegałam w stu procentach na zwierzęcym instynkcie - moje zęby poleciały w kierunku jego gardła. Odgryzłam jego krtań - nie była chroniona, w przeciwieństwie do prawie całej reszty ciała. Smakowała łykowato, ale, jako drapieżnik, akceptowałam mięso w każdej postaci.
Poczułam straszny ból w prawej nodze, co jedynie mnie rozjuszyło. Odgryzłam płat mięsa z jego twarzy. Jego ciało drgało w ostatnich konwulsjach. Ból w prawej nodze promieniował jeszcze bardziej. Zawyłam dość głośno, po czym instynktownie dobrałam się do jego ręki, która... Wbiła mi strzałę w udo. W zasadzie przebiła na wylot, ale kto by się tym przejmował.
Moje ryki powinny być słyszalne na dość dużą odległość. Ze wściekłości zmasakrowałam jego tors i brzuch. Bolało tak, że miałam ochotę go wskrzesić i obedrzeć ze skóry. Po chwili z jego twarzy została krwawa miazga, a korpus wyglądał jak mięso po zmieleniu...
Próbowałam wstać, co nawet mi się udało. Jedynie moja noga tak bolała, że wyłam na cały głos. Padłam pod pierwszym drzewem. Moje ciało było całe zakrwawione - na szczęście nie moją, tylko jego krwią - a moja noga odmówiła posłuszeństwa. Zwinęłam się w kłębek pod kasztanem... W płaczący kłębek rozpaczy i bólu.


  PRZEJDŹ NA FORUM