Fabuła? XD
Żaden dźwięk nie zakłócał dzikich odgłosów lasu - ćwierkanie ptaków, wycie wilków, szelest liści... Wszystko to dominowało nad odgłosami miasta, które musiało znajdować się w niewielkiej odległości od mojej obecnej lokacji. Dlaczego musiało? Bo ja tak mówię, cholera jasna!
Byłam przyzwyczajona do szybkiego marszu - takie tempo sobie obecnie narzuciłam. W zasadzie mogłabym być w mieście kilkukrotnie szybciej, ale po co marnować energię, kiedy tak naprawdę nikt nie wie, czy po drodze nic się nie przytrafi? Co, jeśli trafię na bandę jakichś urwipołciów, co to tylko na zabijaniu i kradzieżach się znają? Splunęłam na samą myśl o takich sukinsynach. O tak, potrafili się skryć za każdym drzewem i cierpliwie czekać na podróżnego, który jest na tyle nieuważny, by wpaść w pułapkę i stracić życie... wraz z całym majątkiem, jaki miałby przy sobie.
Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego ci wszyscy ludzie tak kochali się w złocie i w sumie dalej nie potrafię tego pojąć...
Weszłam na gościniec. W sumie nazwanie tej drogi "gościńcem" powinno być mało śmiesznym żartem - droga ledwo posypana jakimś żwirem, coby nie rozwalała się za bardzo po deszczu, a szeroka jeno na tyle by dwa wozy z ledwością mogły się minąć. Nie dziwota w sumie, droga ta nie pędzi do żadnego ważniejszego miasteczka...
Cóż, taki właśnie gościniec to najprzedniejsza wylęgarnia wszelkiej maści bandytów, gwałcicieli i innych takich przemiłych panów.
Nie przeszłam nawet stu metrów, gdy usłyszałam za sobą ledwo słyszalny (dla człowieka) syk ostrza wyciąganego z pochwy. Dla mnie brzmiało to jakby dwie wielkie góry "potarły" się o siebie. Na początku nie zareagowałam, ale po chwili obróciłam się.
Chłopak, maksymalnie dałabym mu piętnaście lat. Rękę ma wzniesioną do ciosu, a na twarzy strach zmieszany z niepewnością. Następuje kontakt wzrokowy, jego ręka zatrzymuje się wpół ciosu. Przełyka głośno. Zauważa miecz przy moim pasie. Po chwili jednak spogląda nieco wyżej, jednak nie w moje oczy.
Wyciągam miecz.
- Na co ty się tak patrzysz? - pytam z irytacją w głosie i lekkim rumieńce na twarzy. Tego drugiego widzieć nie może, bo kaptur rzuca na wszystko powyżej moich ust cień. Chłopak cofa się lekko pod ciężarem mojego głosu. Ponownie próbuje nawiązać kontakt wzrokowy.
- Odłóż nóż. - rozkazuję. Z wahaniem robi, co mu każę. Najwidoczniej słyszy, że nie jestem w nastroju na obiekcje.
- A teraz czego ode mnie chcesz, człowieku? - to ostatnie wymówiłam jakby to była najgorsza obraza po tej stronie lądu.


  PRZEJDŹ NA FORUM